Prezydencki samolot monumentem w Muzeum Lotnictwa? PAMIĘĆ. W Krakowie zawiązała się społeczna inicjatywa, aby do Muzeum Lotnictwa Polskiego sprowadzić szczątki samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiem
W internecie Marcin Wnuk z portalu kazimierz.com założył grupę, która popiera inicjatywę pod hasłem: "Złóżmy samolot prezydencki Tu - 154M w krakowskim Muzeum Lotnictwa".
Spoiler:
- W poniedziałek po katastrofie zacząłem sie zastanawiać, co stanie się z rozbitym samolotem prezydenckim; dosyć szybko doszedłem do wniosku, że najgorszym rozwiązaniem byłoby rozparcelowanie szczątków w różnych izbach pamięci w całym kraju. Odpowiednie (do skali katastrofy) wrażenie zrobią tylko szczątki samolotu złożone razem, w indywidualnym hangarze, ułożone w obrysie oryginalnego kształtu samolotu Tu - 154M - poinformował Marcin Wnuk. Dodaje, że już zaczęły się zabiegi o fragmenty prezydenckiej "Tutki".
O pozyskanie przedmiotów z miejsca katastrofy pod Smoleńskiem, w której zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka Maria, stara się Muzeum Historii Polski w Warszawie. Chciałoby ono otrzymać m.in. szarfę z wieńca prezydenckiego, który przetrwał katastrofę, części rozbitego samolotu oraz przedmioty lub dokumenty, które się zachowały i mogą mieć wartość symboliczną, a nie należą do rodzin ofiar katastrofy. W tej sprawie muzeum wystąpiło już do Kancelarii Prezydenta oraz ministra obrony narodowej Bogdana Klicha.
- Myśleliśmy o tym, aby fragment prezydenckiego samolotu umieścić w Muzeum Lotnictwa. Mogłaby być to część skrzydła albo statecznik. Uznaliśmy jednak, że czas żałoby nie jest odpowiednim momentem, aby o to zabiegać. Na to będzie jeszcze czas - mówi Krzysztof Radwan, dyrektor Muzeum Lotnictwa Polskiego.
Wyjaśnia również, że w krakowskim muzeum nie rozważano sprowadzenia wszystkich elementów tupolewa i ich odtworzenia. - Nawet komisja badająca przyczyny katastrofy nie zdecydowała się na odtworzenie samolotu, tylko układa jego części na obrysie maszyny. Poza tym, gdyby nawet udało się odtworzyć samolot, to nie mielibyśmy tak dużego hangaru, w którym można byłoby go umieścić - tłumaczy dyrektor Krzysztof Radwan. Przyznaje przy tym, że muzeum będzie zabiegać o sprowadzenie części samolotu, tak, aby mogła pełnić rolę monumentu, upamiętniającego ofiary katastrofy.
Zdaniem Grzegorza Sobczaka, redaktora naczelnego magazynu lotniczego "Skrzydlata Polska", prace komisji badającej przyczyny katastrofy mogą potrwać jeszcze wiele tygodni i sprowadzenie elementów samolotu może być możliwe prawdopodobnie dopiero w przyszłym roku.
- Odtworzenie samolotu jest możliwe poprzez podwieszenie jego części w przestrzeni. Taką technologię stosują Amerykanie. Potrzeba jednak na to dużo czasu i jest to bardzo kosztowne - mówi redaktor Grzegorz Sobczak. Przyznaje również: - Na terenie Muzeum Lotnictwa nie ma hangaru, w którym mógłby się pomieścić tak odtworzony samolot. Nie wyobrażam sobie natomiast, aby można było go umieścić pod gołym niebem ze względu na to, że elementy samolotu uległyby zniszczeniu.
Marcin Wnuk zaznacza: - Szczątki samolotu będą zapewne badane bardzo długo. Będzie więc czas na to, aby zastanowić się, jak w przyszłości w krakowskim muzeum wyeksponować tupolewa. Na pewno musiałby powstać specjalny hangar, w którym byłby umieszczony. Na terenie muzeum jest jednak jeszcze dużo miejsca na to, aby wznieść taki obiekt.
W sumie w której z nowych hal, mogli by zrekonstruować wiszące szczątki Tutki, A przed wejście do hali postawić drugiego Tu-154 M Lux i Tu-134A Lotu.
Tak, ale nie wiem czy nie jest trochę większa (na północ do parkingu przy Cieślewskiego) Zapytam jeszcze znajomego z AMW może mają jakieś archiwalne zdjęcia działki.
"Racja jest jak dupa-każdy ma własną" Józef Piłsudski
Dyrektor krakowskiego Muzeum Lotnictwa Krzysztof Radwan nie chce, aby szczątki rozbitego pod Smoleńskiem tupolewa trafiły do jego placówki. - To nie byłoby etyczne - wyjaśnia. - Wrak musiałby zostać dokładnie oczyszczony, a jeśli tam będą jakieś małe szczątki ofiar katastrofy, to kto miałby się zająć ich obmyciem? - pyta.
Spoiler:
- Jest jeszcze jeden problem. W naszym muzeum nie ma aż tak dużego hangaru, w którym moglibyśmy ustawić odtworzoną maszynę - mówi Radwan. W zamian proponuje, aby części prezydenckiego samolotu stopić, a z pozyskanego materiału wykonać pomnik ku czci ofiar katastrofy.
Na pomysł sprowadzenia prezydenckiego tupolewa do Krakowa wpadł Marcin Wnuk z portalu kazimierz.com. - Zaraz po katastrofie zacząłem się zastanawiać, co może się stać z rozbitym samolotem - mówi. - Rozparcelowanie szczątków na setki czy tysiące elementów skończy się w przyszłości tym, że za parę lat ktoś zacznie nimi handlować na internetowych aukcjach. To niedopuszczalne - przekonuje. Wnuk zaznacza, że nie chodziło mu konkretnie o krakowskie Muzeum Lotnictwa, ale o to, by części rozbitego samolotu znalazły się w jednym miejscu. - To może być dowolne miejsce w Polsce - przyznaje. - Oczywiście nie chodzi mi o drobiazgową rekonstrukcję samolotu, ale o jego większe fragmenty. Mniejsze części powinny zostać spalone w krematorium - dodaje.
Na facebooku założył specjalną grupę pod hasłem: "Złóżmy samolot prezydencki TU-154M w krakowskim Muzeum Lotnictwa". - Wymienione tutaj miejsce należy traktować w sposób symboliczny - zaznacza.
-- 19 listopada 2010, o 16:29 --
Nominacja dla Muzeum Lotnictwa Polskiego
Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie zostało nominowane do nagrody Miesa van der Rohe - najważniejszej europejskiej nagrody architektonicznej
Spoiler:
Otwarty przed dwoma miesiącami budynek Muzeum Lotnictwa Polskiego - w formie ogromnego betonowego śmigła - zgłosiło niezależnie aż trzech europejskich ekspertów odpowiedzialnych za wyszukiwanie nowych, wyjątkowych budowli. W ten sposób MPL jest pierwszym w historii Krakowa budyniem nominowanym do prestiżowej nagrody Miesa van der Rohe. Ufundowana w 1987 roku przez Komisję Europejską, Parlament Europejski oraz Fundację imienia Miesa van der Rohe w Barcelonie, przyznawana jest co dwa lata europejskim architektom za wybitne zrealizowane budynki.
Autorami muzeum są - berlińskie biuro Pysall Ruge Architekten oraz krakowski architekt Bartłomiej Kisielewski.
-- 3 lipca 2011, o 17:45 --
Lotnisko w Czyżynach będzie zabytkiem
Koniec z dzikimi wyścigami na pasie startowym dawnego lotniska Czyżyny-Rakowice. Już w przyszłym tygodniu pojawi się tam ogrodzenie, a sam pas otrzyma status zabytku.
Spoiler:
Zachodnia część pasa startowego to teren, który upodobali sobie amatorzy nieformalnych wyścigów samochodowych, "palenia gumy" czy ćwiczenia poślizgów w zimie. Mieszkańcy osiedli położonych przy pasie niejednokrotnie skarżyli się straży miejskiej, policji i czyżyńskim radnym na uciążliwe hałasy i zagrożenie, jakie rozpędzone auta stwarzały dla pieszych czy rowerzystów. Patrole służb niewiele dawały, bo kierowcy po prostu uciekali na widok strażników i policjantów.
- Lotnisko zostanie ogrodzone, ponieważ jest to jeden z zapisów umowy o dzierżawie, jaką kilka miesięcy temu zawarliśmy z Politechniką Krakowską, właścicielem tej części pasa i przyległych terenów zielonych - mówi kierownik administracyjny Muzeum Lotnictwa Polskiego Michał Mietelski. Teraz zachodnia część lotniska dostanie ogrodzenie i będzie dostępna jedynie dla pieszych i rowerzystów, a na jej terenie pojawią się tablice regulaminowe i pojemniki na odchody psów. - Straż miejska będzie mogła skuteczniej egzekwować kary od właścicieli, którzy pozwolą tam swoim pupilom biegać bez kagańców i nie będą po nich sprzątać. Do tej pory takie sytuacje często miały miejsce - dodaje Mietelski.
Nie będzie już można wejść na lotnisko od strony północnej, a jedynie korzystając z bramy przy jego wschodniej granicy. Jeśli ktoś usiłowałby się przedostać tam autem, musiałby przejechać przez tereny zielone, a za to grozi mandat. Na bramie zostanie zamieszczona tablica z informacją, że jest to teren lotniska, na który wjazd jest zabroniony. Dojazd samochodem będzie możliwy jedynie od strony budynków politechniki, ponieważ tam znajduje się ujęcie głębinowe wodociągów miejskich i pracownicy MPWiK muszą mieć zapewniony do niego dostęp.
Ogrodzenie pasa jest nie tylko odpowiedzią na postulaty okolicznych mieszkańców, wynika też z potrzeb samego Muzeum Lotnictwa Polskiego. W związku z uchyleniem dotychczasowych przepisów o organizacji pokazów lotniczych MLP jako organizator Małopolskiego Pikniku Lotniczego zdecydowało o odwołaniu tegorocznej edycji. Zastosowanie się do obecnych zasad bardzo obniżyłoby rangę i atrakcyjność imprezy - piknik ograniczyłby się do prezentacji paralotni, balonów i statków powietrznych klasy ultralight. - Otoczenie pasa siatką ułatwi nam starania o to, by w przyszłym roku przygotować Małopolski Piknik Lotniczy z odpowiednim rozmachem - mówi Mietelski. - Co więcej, skorzystamy nie tylko my i mieszkańcy pobliskich osiedli, lecz także organizatorzy imprez kulturalnych, które odbywają się na pasie. Będą mieli ułatwione zadanie zabezpieczenia terenu koncertu.
Siatka wokół pasa i zakaz wjazdu na lotnisko to niejedyne zmiany. - W poniedziałek zostanie podpisana decyzja o włączeniu lotniska do rejestru zabytków - mówi Jan Janczykowski, wojewódzki konserwator zabytków. Taki status otrzyma cała zachodnia część - od ul. Stelli-Sawickiego po teren należący do Muzeum Lotnictwa Polskiego. Dotąd zabytkiem było jedynie zachodnie zakończenie pasa - znajdująca się przy ruinach hangaru najstarsza część lotniska.
Jak się ma jego zabytkowość do organizowanych w przyszłości imprez? Juz raz ogrodzenie było, w poprzek pasa.
Swoja drogą - amatorzy adrenaliny za kółkiem mieszkańcom przeszkadzają, a koncerty czy imprezy zorganizowane już nie? ROTFL
Mam swoje zdanie i głęboko gdzieś, co kto o tym myśli. Zmieniać nie zamierzam. In association with no one... Semen Omelajnowicz Korczaszko - kapitan dzikiej dywizji 15. lejbgwardyjskiego pułku kozaków im. św. Niny.
PE 099 pisze:Dobrze, że będzie ten wjazd dla pojazdów MPWIKu bo jakoś ciężarówki na zlot też wjechać muszą
Nie chce mi się wierzyć, że zlikwidują bramę od Bora...
Mam swoje zdanie i głęboko gdzieś, co kto o tym myśli. Zmieniać nie zamierzam. In association with no one... Semen Omelajnowicz Korczaszko - kapitan dzikiej dywizji 15. lejbgwardyjskiego pułku kozaków im. św. Niny.
Interesująca ciekawostka, z historii lotnictwa w Krakowie.
Wojna o polskie niebo zaczęła się nad Krakowem HISTORIA. Mieczysław Medwecki był pierwszym polskim pilotem, który zginął w II wojnie światowej
Wczesnym rankiem 1 września 1939 roku nad Balicami rozegrała się pierwsza powietrzna bitwa o Polskę. Zginął wówczas pilot Mieczysław Medwecki, dziś nieco zapomniany patron jednej z krakowskich ulic.
Spoiler:
- Po wielu latach, na podstawie relacji świadków i pracy naukowców, udało się ustalić, jak wyglądał tamten poranek, gdy z nieba spadły pierwsze polskie krople krwi. Znane jest miejsce, gdzie umierający dowódca 121 Eskadry zdołał posadzić swój samolot - mówi Krzysztof Wielgus z Muzeum Lotnictwa Polskiego. Dodaje, że wiadomość o śmierci kapitana Medweckiego, który słynął z utrzymywania wysokiego morale wśród lotników, była wielkim wstrząsem.
Zanim Mieczysław Medwecki trafił do Krakowa ukończył Korpus Kadetów i Szkołę Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie, a następnie został przydzielony do pułku we Lwowie. Od 1930 roku służył w Krakowie, by na rok przed wojną objąć dowództwo. - Medweckiemu należy się pamięć nie tylko dlatego, że był wybitnym pilotem, ale także pierwszym, który zginał w obronie kraju w walce z Luftwaffe. Wspomina się Bitwę o Anglię i Pearl Harbor, ale powietrzna II wojna światowa zaczęła się właśnie nad Krakowem - mówi Krzysztof Wielgus.
Pierwszym celem niemieckich bombardowań stały się dworzec towarowy oraz lotnisko w Rakowicach-Czyżynach. Zdając sobie sprawę, że na wypadek wojny lotnisko stanie się pierwszym celem - na terenie Balic przygotowane zostało tzw. lotnisko operacyjne, o którym mieli nie wiedzieć potencjalni agresorzy. 121 Eskadra dowodzona przez Medweckiego składała się najpewniej z 10 samolotów. - Kapitan Medwecki rozpoczął start najprawdopodobniej w tzw. kluczu dyżurnym, akurat w chwili, gdy nad Balice nadleciały ostatnie maszyny niemieckie po zbombardowaniu Rakowic. Jednak wleciał pod brzuch bombowca. Został ostrzelany. Brakło mu kilkunastu sekund, by nabrać wystarczającej wysokości, aby podjąć walkę - tłumaczy Krzysztof Wielgus z MLP. Dodaje, że samolot PZL P11c, którym leciał Medwecki był technicznie słabszy od niemieckich maszyn, ale umiejętności polskich lotników sprawiały, że był groźną bronią.
Losu swojego dowódcy, który został strącony przez Niemca Franka Neuberta, udało się uniknąć lecącemu jako drugi kapitanowi Władysławowi Gnysiowi. To właśnie on zapisał się w historii, jako pierwszy polski pilot, który zestrzelił niemiecki samolot. Polski dowódca został pochowany na cmentarzu parafialnym w Morawicy w dniu walki.
Sprawdziliśmy, jak dziś, po 72 latach od tamtych wydarzeń, wygląda pamięć o bohaterskim pilocie. Choć jedna z ulic ma kapitana Mieczysława Medweckiego za patrona, większość mieszkańców kojarzy ten rejon z centrum handlowym. Na zadane pytanie, kim był Medwecki, spośród kilkunastu osób tylko dwie odpowiedziały, że był pilotem. Reszta krakowian twierdziła, że był aktorem, politykiem, albo że walczył w powstaniu. - Jest sposób, by uchronić od zapomnienia tak ważne postacie. Czasem wystarczy tablica z biografią. Tu cenne byłoby np. barwne zdjęcie samolotu, na którym latał. Dla Brytyjczyków czy Niemców samoloty to znaki kultury, a lotnicy są bohaterami narodowymi - twierdzi Krzysztof Wielgus z Muzeum Lotnictwa Polskiego.
-- 30 maja 2012, o 15:14 --
"Wiedeńczyk" poleci do muzeum. Albo pojedzie... Decyzja w rękach dowódcy Sił Powietrznych.
LOTNICTWO. Legendarny "Wiedeńczyk", samolot An-2TD o numerze burtowym 7447, kończący służbę w 8. Bazie Lotnictwa Transportowego w Balicach, miał wczoraj wylądować na pasie startowym w Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Nie wylądował.
Spoiler:
Zabrakło ostatecznej decyzji Dowództwa Sił Powietrznych. - Mam nadzieję, że to tylko problem proceduralny i że wojsko nadal chce go nam dać - mówi "Dziennikowi Polskiemu" dyrektor Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie Krzysztof Radwan.
An-2TD "Wiedeńczyk" to jeden z najbardziej rozpoznawalnych samolotów w polskim wojsku. Wyprodukowano go 9 stycznia 1967 r. w Mielcu, od tego czasu wykonał ponad 15 tys. lotów. Ale najsłynniejszy odbył 1 kwietnia 1982 r., gdy trzech chorążych z 2. eskadry lotniczej w Balicach - Andrzej Malec, Jerzy Czerwiński i Krzysztof Wasilewski - uciekło nim z rodzinami do Wiednia. Lotnicy zostali na Zachodzie, a samolot sprowadzono do Polski. Ostatnio był wykorzystywany m.in. do holowania rękawa, do którego strzelanie ćwiczyli piloci samolotów myśliwskich i do szkolenia skoczków spadochronowych z 6. Brygady Powietrznodesantowej.
- "Wiedeńczyk" nie wykonywał lotów od połowy maja tego roku, bo były problemy z paliwem do niego, a lata na benzynę. Teraz kończy mu się resurs na opłótnienie i musiałby zostać poddany przeglądowi, a ponieważ odchodzi ze służby - nie byłoby to opłacalne. Czekamy więc na zgodę dowódcy Sił Powietrznych na przelot nim do muzeum - mówi kapitan Włodzimierz Baran, oficer prasowy 3. Skrzydła Lotnictwa Transportowego w Powidzu (podlega mu 8. Baza).
Może się jednak okazać, że po 31 maja "Wiedeńczyk" będzie musiał być przetransportowany do muzeum na... kołach. Samolot, zgodnie z prawem, po zakończeniu resursu nie może się bowiem odrywać od ziemi, chyba że specjalną zgodę na tzw. lot techniczny wyda właśnie dowódca Sił Powietrznych - gen. broni pil. Lech Majewski. Dowództwo Sił Powietrznych nie potrafiło nam wczoraj powiedzieć, kiedy zapadnie decyzja w sprawie "Wiedeńczyka".
Wiadomo natomiast, że drugi z używanych w Balicach An-2 ustawiony zostanie jako pomnik w jednostce - obok An-26.
Dyrektor Krzysztof Radwan ma nadzieję, że "Wiedeńczyk" trafi do muzeum o własnych siłach: - Przepisy wojskowe są restrykcyjne, w cywilu ten samolot mógłby latać jeszcze kilka lat. Sprowadzenie go na kołach byłoby, oczywiście, możliwe, ale dla "Wiedeńczyka" - niehonorowe.
-- 2 października 2012, o 16:01 --
W hangarze mogłyby stanąć repliki samolotów
ZABYTKI. Ten krakowski hangar za cztery lata będzie stulatkiem. Jest absolutnym rarytasem: to najstarszy hangar lotniczy w Europie kontynentalnej zachowany w niezmienionej postaci i w miejscu, w którym stał.
Spoiler:
Stalowo-drewniany hangar pochodzi z 1916 r., stoi na terenie jednostki wojskowej przy ulicy Ułanów, dawniej - lotniska w Rakowicach. Mógł pomieścić 6 - 8 maszyn.
- To bardzo wczesna konstrukcja, typu "Wiener-Neustadt", która została zatwierdzona dla austrowęgierskich wojsk lotniczych w 1915 r. - objaśnia dr Krzysztof Wielgus z Politechniki Krakowskiej, znawca architektury militarnej i przemysłowej. - Budowla jest o konstrukcji stalowej sprężonej, czyli usztywnionej za pomocą lin stalowych i cięgien, podobnie jak skrzydło ówczesnych samolotów.
W hangarze maszyny parkowały do połowy lat 30. XX w., potem służył jako magazyn i warsztat. Nawet są na nim ślady farb (próby pędzlem), jakimi malowano przedwojenne samoloty.
Zachowała się oryginalna konstrukcja i pokrycie hangaru. Są wrota, przez które wtaczano i wytaczano aeroplany. Od wielu lat hangaru jednak się nie użytkuje z powodu złego stanu technicznego. Drewniany szalunek budowli jest spróchniały, a stalowy szkielet w wielu miejscach powyginany. Przez otwory w poszyciu dostaje się woda, naruszona jest statyka budynku. Obiekt ucierpiał m.in. od bomb, które spadły na Kraków 1 IX '39.
Teraz zabrano się za jego doraźne zabezpieczenie. Społeczny Komitet Odnowy Zabytków Krakowa przekazał 100 tys. zł. W kolejnych latach planowany jest generalny remont.
Dr Wielgus podkreśla, że prócz hangaru są też zachowane: budynek oficerski, kancelaria, układ zieleni - krajobraz lotniska z I wojny. To wręcz rezerwat. - Tymczasem w Muzeum Lotnictwa jest kolekcja samolotów z I wojny. Kraków mógłby w 2014 r., w stulecie wybuchu I wojny, pokazać te samoloty w oryginalnym hangarze na oryginalnym lotnisku - podsuwa pomysł na niezwykłe wydarzenie.
Decyzja o docelowym wykorzystaniu i ewentualnym udostępnianiu obiektu zwiedzającym będzie należała do właściciela, którym jest wojsko. Zdaniem dra Wielgusa można by tu pokazywać fotografie, dokumenty, a i repliki maszyn. Oryginały bowiem wymagają lepszych warunków (jak dzieła sztuki), ogrzewania i klimatyzacji.
Proponuję odbudować hangar na zajezdni i zrobić kładkę nad Stella
Mam swoje zdanie i głęboko gdzieś, co kto o tym myśli. Zmieniać nie zamierzam. In association with no one... Semen Omelajnowicz Korczaszko - kapitan dzikiej dywizji 15. lejbgwardyjskiego pułku kozaków im. św. Niny.
Jedno z najlepiej ocenianych muzeów lotnictwa na świecie, a jego eksponaty wciąż stoją pod gołym niebem. Jak je ratować? Rozwijać się. I Muzeum Lotnictwa Polskiego właśnie przymierza się do dwóch dużych projektów.
Spoiler:
Piękny gmach główny MLP można podziwiać od ponad pięciu lat. W budynku, który wielokrotnie zdobywał nagrody w konkursach architektonicznych, umieszczono część eksponatów, przeprowadziła się tam administracja, biblioteka, powstało kino i sala konferencyjna.
- Gmach główny to radość i duma, jednak problem ze znalezieniem miejsca dla większości naszych maszyn nadal pozostał - mówi Krzysztof Radwan, dyrektor Muzeum Lotnictwa Polskiego. - Oczywiście przestrzeni jest sporo, pod gołym niebem, ale najcenniejsze nabytki nie mogą jednak parkować tam w nieskończoność. Stąd właśnie te dwa projekty, które chcielibyśmy zrealizować.
Archeologia lotnicza
Pierwszy dotyczy modernizacji kilku zabytkowych budynków (pochodzą z lat 20. XX wieku) - hangaru zaprojektowanego przez Izydora Stella-Sawickiego, dwóch garaży, dawnej spadochroniarnii, kancelarii i wartowni. Hangar jest ogromną przestrzenią - prawie trzy tysiące metrów kwadratowych powierzchni wystawienniczej, dziś wykorzystywanej na ekspozycję (samoloty, szybowce i śmigłowce). Budynek jest jednak w kiepskim stanie.
Garaże też są używane - w pierwszym znajduje się wystawa silników lotniczych, drugi służy jako magazyn. Projekt zakłada urządzenie w jednym z nich profesjonalnej, dużej pracowni konserwatorskiej, do której będą mogli zaglądać także zwiedzający. W budynku spadochroniarni, po remoncie, muzeum chciałoby pokazywać "archeologię lotniczą". - Czyli wszystkie cenne znaleziska, te wydobyte z ziemi, z wody. Wystarczy przypomnieć samolot Boston, który podnosiliśmy ponad rok temu z dna Bałtyku - tłumaczy dyrektor Radwan.
Małe centrum kontroli lotów
Zgodnie z projektem dawna kancelaria (dziś pełni funkcję magazynową) miałaby stać się przestrzenią ekspozycyjną i konferencyjną. Tu mogliby spotykać się członkowie stowarzyszeń lotniczych. Jest również pomysł, żeby w części budynku urządzić małe centrum kontroli lotów (z bezpośrednim połączeniem z wieżą w Balicach), to atrakcja dla gości muzeum, którzy mogliby śledzić na monitorach samoloty przelatujące nad MLP. Ostatni obiekt, wartownia (najmniejszy), ma odzyskać swoją funkcję - będzie wyglądać tak jak w latach 20. i 30. XX wieku.
Ten projekt kosztowałby 12-13 mln zł. Drugi, o wiele poważniejszy, prawie tyle samo.
- W 1989 roku muzeum dysponowało 4,5 hektarami powierzchni, mieliśmy jeden hangar. Parę lat później wymyśliliśmy Lotniczy Park Kulturowy - przestrzeń objętą ochroną konserwatorską i z konkretną narracją - opowiada Radwan. - Od tamtej pory staramy się ten pomysł rozwijać. Pozyskaliśmy kolejne działki, ostatnią w 2011 roku. Na niej właśnie znajdują się cenne pozostałości po czterech hangarach. Dwa z nich chcielibyśmy odbudować, oczywiście pod nadzorem konserwatorskim i nawiązując do oryginalnego wyglądu. Gdyby oba te projekty udało się zrealizować, moglibyśmy mówić, że Lotniczy Park Kulturowy jest na finiszu. W odbudowanych hangarach zaparkowałyby najcenniejsze samoloty, moglibyśmy też myśleć o nowych nabytkach.
Pieniądze MLP chce pozyskać z Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko (plus wkład własny, czyli dotacja od marszałka województwa małopolskiego). We wtorek w MLP odbędzie się komisja kultury sejmiku województwa małopolskiego, radni będą mieli okazję zapoznać się z oboma projektami. Od ich poparcia wiele zależy.
Muzeum Lotnictwa potrzebuje inwestycji. Samoloty rdzewieją
We wtorek w Muzeum Lotnictwa Polskiego obradowała komisja sejmiku wojewódzkiego. Radni dyskutowali o tym, czy wesprzeć starania muzeum o unijne dofinansowanie na potrzebne mu inwestycje. Chodzi o remonty istniejących budynków i odbudowę dwóch, które stały tam przed laty.
Spoiler:
Przedstawiciele muzeum pokazali radnym założenia dwóch projektów: jeden dotyczący remontu istniejących budynków, drugi – odbudowy dwóch dawnych hangarów. W obydwu przypadkach muzeum chce pozyskać dofinansowanie z Unii Europejskiej, ale nie poradzi sobie bez dofinasowania wkładu własnego z pieniędzy województwa.
Będą walczyć o unijną dotację
Dyrektor muzeum Krzysztof Radwan pokazał radnym zdjęcia istniejących obiektów. Jak mówił, niszczeją one pod wpływem warunków atmosferycznych, a warunki lokalowe nie pozwalają instytucji eksponować sporej części zbiorów. Jeden nowoczesny budynek główny nie wystarcza, by pokazać np. mundury, odznaki czy inne mniejsze eksponaty, wrażliwe na wilgoć i temperaturę.
Poza tym na terenie zarządzanym przez muzeum jest jeszcze sporo obiektów, które mogłyby pełnić rolę wystawienniczą czy edukacyjną – bez remontu nie jest to jednak możliwe. A pomysłów jest sporo: w niewielkim zbudowanym przez Niemców obiekcie muzeum chciałoby odtworzyć np. pomieszczenie wieży kontroli lotów, z wykorzystaniem aparatury, która wcześniej służyła w Balicach.
Na wsparcie tego projektu, który łącznie ma kosztować ok. 15 milionów złotych, województwo już wcześniej zarezerwowało pieniądze. Powodzenie całej idei będzie więc zależeć od tego, czy muzeum otrzyma unijne dofinansowanie. Większość dokumentacji jest gotowa: są już m.in. wszystkie projekty budowlane z prawomocnymi pozwoleniami oraz uzgodnienia konserwatorskie. Na liście zaplanowanych do rewitalizacji obiektów są hangar główny, kancelaria, dwa garaże, wartownia i spadochroniarnia.
Radni niechętni
O wiele większy problem stanowi drugi projekt, na który muzeum chce pozyskać pieniądze. Chodzi głównie o odbudowę dwóch hangarów, które stały na tym terenie przed laty. Dla muzeum to być albo nie być: w obiekcie zmieściłoby się około czterdziestu samolotów, które teraz stoją na zewnątrz i szybko niszczeją. Radni oglądali podczas zebrania zdjęcia elementów, które w ciągu ostatnich lat były nawet kilkukrotnie malowane, a już widać na nich rdzę.
Odbudowa hangarów – oczywiście zgodnie z wytycznymi konserwatora – byłaby kolejnym krokiem w tworzeniu Lotniczego Parku Kulturowego. Muzeum, które od lat 90. wykonało w tej części Krakowa ogromną pracę, chce się dalej rozwijać i w warunkach możliwie zbliżonych do dawnego wyglądu lotniska Rakowice-Czyżyny propagować wiedzę o historii lotnictwa.
Ten projekt jest jednak ciągle na wstępnym etapie. Niewiele by brakło, a radni całkowicie by go dziś odrzucili, uzasadniając to brakiem środków w przyjętym już budżecie. Ostatecznie zarekomendowali, by zarezerwować niewielką kwotę (prawdopodobnie około 120 tys.) na samo przygotowanie dokumentów. Na większe pieniądze (a w tym przypadku też mówimy o łącznej sumie kilkunastu milionów) muzeum będzie musiało poczekać. – Było kilka głosów radnych, by jednak nie odstępować od razu od tych działań. Napisaliśmy wniosek do Zarządu Województwa, żeby jednak znaleźć pieniądze na prace koncepcyjne i projektowe – mówi radny Jerzy Fedorowicz, przewodniczący komisji kultury. Jak mówi, przygotowanie dokumentacji uporządkuje wiele wątpliwości co do planowanej inwestycji i otworzy drogę do pozyskiwania zewnętrznych środków.